26 czerwca 2015

Dzień 1. Wyruszamy!

Data: 26 czerwca 2015
Trasa: Kraków – Budapeszt
Złapane pojazdy: 3

Wyruszyłyśmy. Naszą autostopową podróż zaczęłyśmy o 11 na przystanku przy ulicy Zakopiańskiej. Co prawda chciałyśmy wyjść na drogę wcześniej, żeby mieć większą szansę na dotarcie do Budapesztu przed zmrokiem, ale ostatecznie jakoś nam nie wyszło... Miałyśmy ze sobą plecaki, śpiwór i torbę pełną jedzenia (kupionego tego samego dnia rano).

Po około pół godziny naszego czekania przy drodze, zatrzymał się przy nas student geologii. Jadąc z nim dowiedziałyśmy się między innymi o tym, jak łatwo udawało mu się złapać stopa w Bieszczadach. Dowiózł nas on do Pcimia, gdzie wysiadłyśmy przy wjeździe na drogę ekspresową wiodącą w kierunku Słowacji.

Niestety okazało się, że nie było tam zbyt dużo miejsca, żeby samochody mogły zjechać na pobocze i nas zabrać. W związku z tym stałyśmy tam około godziny. W pewnym momencie Maja chyba zaczęła się nudzić, bo wspięła się na przydrożną barierkę i stamtąd próbowała machać do kierowców.

Co jak co, ale warto było trochę poczekać. Bardzo sympatyczny student informatyki, który po jakimś czasie się przy nas zatrzymał, jechał do swojego domu w Chyżnem. To oznaczało, że miałyśmy podwózkę aż do samej granicy polsko-słowackiej.

Na stacji benzynowej, na której wysiadłyśmy, zdałyśmy sobie sprawę, że zrobiło się już dość późno. Przed nami była do przejechania jeszcze cała Słowacja, a potem, przy odrobinie szczęścia, transport bezpośrednio z Šahy (miasto na granicy słowacko-węgierskiej) do Budapesztu.

Niestety, żaden z kierowców, którzy tankowali w Chyżnem, nie chciał nas zabrać. Powoli zaczęłam tracić nadzieję i przyzwyczajać się do myśli, że będziemy musiały spać gdzieś w przydrożnych krzakach...

Jeden z kierowców, który nam pomógł
Nagle jakiś mężczyzna zaczął do nas wołać. Okazało się, że zaprosił nas to swojego samochodu, którym jechał (nie mogłam w to uwierzyć!)... prosto do Budapesztu!

Jak się później dowiedziałam, Maja już wcześniej rozmawiała z tym kierowcą, ale wtedy nie zgodził się on, żebyśmy się z nim zabrały. Najwidoczniej potem przez jakiś czas obserwował nas szukających bezskutecznie podwózki, a po skonsultowaniu się w tej sprawie z rodziną, zaakceptował nas jako pasażerów. Jechałyśmy z nim i jego żoną, podążając za resztą ich krewnych, którzy byli w drugim samochodzie.

Przeprawa przez Słowację była bardzo powolna. Przez większość czasu nie dało się jechać więcej niż 80 km/h. Kiedy w końcu dotarliśmy do Budapesztu, było około siódmej.

Po pożegnaniu się z rodzinką udałyśmy się do najbliższego supermarketu, który był po drodze. Wymieniłyśmy tam 50 złotych na węgierskie forinty, a potem pojechałyśmy komunikacją miejską na drugi koniec miasta, aby spotkać się z naszą pierwszą couchsurfingową gospodynią  Etelką.

W drodze do domu Etelki
Kiedy przyjechałyśmy pod wskazany adres, ujrzałyśmy mały domek z wielkim ogrodem. Gdy weszłyśmy na podwórko, przywitał nas radosny brązowy wyżeł o imieniu Dió (“orzech włoski” po węgiersku) i od razu poczułyśmy się jak w domu.

Niemniej jednak, byłyśmy bardzo zmęczone podróżą, a poza tym było już dość późno. W związku z tym, po krótkiej pogawędce (i wypiciu szklanki pysznego mleka ryżowego produkcji Etelki i jej chłopaka), szybko położyłam się spać. Maja czuła się zesztywniała po całodziennym siedzeniu w autach, dlatego poćwiczyła przez chwilę jogę i dopiero wtedy do mnie dołączyła.

Zanim zasnęłam w końcu zdałam sobie sprawę – naprawdę byłyśmy w Budapeszcie! Ten dzień był niezwykły. Ale to był dopiero początek naszej przygody.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz