11 lipca 2015

Dzień 16. Witamy w Polsce!

Data: 11 lipca 2015
Trasa: Berlin – Nysa
Złapane pojazdy: 6

Nysa, gdzie mieszkają dziadkowie Mai, była naszym następnym przystankiem po Berlinie. Tym razem miałyśmy do przejechania więcej niż 400 km – był to najdłuższy dniowy dystans podczas tej wyprawy.

Wstałyśmy około godziny 7:00 i zjadłyśmy śniadanie już na stacji metra, bo nie miałyśmy na to czasu przed wyściem z mieszkania Philippa. Planowałyśmy zacząć łapać stopa na drodze wjazdowej na autostradę w kierunku Cottbus. Nie przypuszczałyśmy, że będzie to tak zły wybór. Stałyśmy tam przez godzinę i w tym czasie przejechało koło nas tylko około dwudziestu samochodów.

Miałyśmy dużo wolnego czasu czekając aż na drodze pojawi się jakiś samochód
Powoli zaczynałyśmy rozważać zmianę miejscówki, ale na szczęście w międzyczasie zatrzymała się przy nas nyska i jej kierowca zgodził się nas podrzucić. Poprosiłyśmy go, aby wysadził nas przy autostradzie, zanim z niej skręci, ale okazało się to nie do końca dobrym pomysłem – samochody jeździły w tamtym z bardzo dużą prędkością. Po tym jak jeden z kierowców pokazał nam znaki mające dać do zrozumienia, że jesteśmy idiotkami [skoro stoimy sobie na poboczu autostrady], zaczęłyśmy poszukiwania lepszego miejsca.

Nie było to proste zadanie. Nie chciałyśmy iść nie wiadomo ilu kilometrów, więc naszymi jedynymi opcjami były: jakiś inny punkt przy autostradzie (zły pomysł), lub pobliskie lotnisko. Pomimo naszego postanowienia, żeby nigdy więcej nie próbować łapać stopa na żadnym lotnisku (po naszych doświadczeniach we Frankfurcie), zdecydowałyśmy się zobaczyć, czy jednak tym razem będzie lepiej.

Tak jak przypuszczałyśmy, na lotnisku spędziłyśmy bardzo dużo czasu i nie znalazłyśmy żadnego miejsca, które byłoby dobre do zatrzymywania samochodów. Ostatecznie wylądowałyśmy przy światłach tuż przy wjeździe na autostradę, gdzie pytałyśmy kierowców przez okno, czy jadą może na Cottbus. W taki sposób minęła nam kolejna godzina.

Przy lotnisku naprawdę nie było lepszego miejsca, w którym można by było łapać stopa
W końcu jakiś sympatyczny chłopak pozwolił nam wsiąść do swojego samochodu. Powiedział, że mieszka w pobliskiej wiosce, ale w związku z tym, że mu się nie spieszy, może nas zawieźć dalej. Poprosiłyśmy go, żeby wysadził nas na jakimś najbliższym parkingu (okazało się, że wcale nie był on blisko), żeby było nam łatwiej załatwić sobie następny transport.

Na szczęście nie musiałyśmy długo czekać, bo już kilka minut po tym, jak przyjechałyśmy na parking, kierowca vana z Miechowa zgodził się nas podrzucić (do tej pory był to dla nas “dzień vanowy”). Opowiedział nam, że kiedyś wziął na stopa cztery dziewczyny, ale gdy dowiedziała się o tym jego żona, nie była szczególnie zachwycona.

Bardzo często łapałyśmy stopa na stacjach benzynowych i parkingach
Gdy wysiadłyśmy z jego auta na stacji benzynowej w pobliżu Cottbus, zapytałyśmy kilkunastu kierowców, czy chcieliby nas podwieźć, ale żaden z nich się nie zgodził. Stanęłyśmy więc przy wyjeździe, a kilka minut później zatrzymał się przed nami polski kierowca tira. Zawiózł nas on aż do niemiecko-polskiej granicy.

Gdy z nim jechałyśmy, pytał przez CB-radio mijanych kierowców, czy mogliby podrzucić nas do Wrocławia. Jeden z nich się zgodził, ale poprosił, żeby na niego poczekać, bo musiał coś załatwić na granicy. Umówiliśmy się, że spotkamy się z nim godzinę później, chyba że uda nam się złapać coś w międzyczasie. 

Udało się nam. Kierowca, który zdecydował się nam pomóc, nie był do tego z początku przekonany, ale (z tego co nam powiedział) kiedy na mnie spojrzał, stwierdził, że nie ma się czego bać :-) Był to bardzo sympatyczny Polak, który pracował w Berlinie. Okazało się, że mógł nas podwieźć prawie pod Nysę.

Gdy minęliśmy Wrocław, utknęliśmy w długim korku na autostradzie, co wydłużyło naszą podróż o około godzinę. Ludzie wysiadali sobie ze swoich samochodów, aby rozprostowywać nogi, czekając aż pojazdy stojące przed nimi ruszą z miejsca. Witamy w Polsce!

Kierowcy relaksujący się podczas stania w korku 


Kierowca zaoferował, że zjedzie z autostrady, żeby zostawić nas przy jakiejś drodze, gdzie będzie nam łatwiej złapać coś do centrum. Było to bardzo dobroduszne z jego strony – w związku z tym, że przejechał przez bramki dodatkowo dwa razy, musiał zapłacić więcej za przejazd po autostradzie.

Z miejsca, w którym nas wysadził mielismy do Nysy tylko 30 km. Kolejnego stopa udało nam się złapać już po pięciu minutach. Po wysłuchaniu naszych autostopowo-couchsurfingowych opowieści, kierowca, który nas zgarnął, patrzył się na nas w dość nieprzekonany sposób. Prawdopodobnie pomyślał, że jesteśmy bardzo biedne. Lub niespełna rozumu.

Pożegnałyśmy się z nim na stacji benzynowej na obrzeżach Nysy. Stamtąd zabrał nas dziadek Mai. Uśmiech na jego twarzy i radość witającej nas babci tylko potwierdziły, że był to dobry pomysł, aby odwiedzić ich po drodze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz