30 czerwca 2015

Dzień 5. Jesteście z Polski?

Data: 30 czerwca 2015
Trasa: Wiedeń – Praga
Złapane pojazdy: 3

Z samego rana, po zjedzonym na szybko śniadaniu, udałyśmy się dwoma liniami metra na obrzeża Wiednia. Stacja benzynowa, na której planowałyśmy zacząć łapać stopa, okazała się bardzo mała. Poprosiłyśmy o podwózkę wszystkich (kilku) kierowców, którzy się w jej pobliżu znajdowali, ale niestety żaden z nich nie zgodził się nas zabrać. Szczerze powiedziawszy, nie zapowiadało się zbyt dobrze, więc postanowiłyśmy poszukać innego miejsca.

Czekając na U-Bahn
Niestety, jak się okazało, najbardziej sensowną opcją do wyboru było stanie przy pobliskim skrzyżowaniu i pytanie kierowców stojących na czerwonym świetle czy mogliby nas podwieźć.

Po godzinie spędzonej w taki sposób zaczęłam się niecierpliwić i uparłam się, żebyśmy zmienili miejsce. Ustawiłyśmy się na wysepce pomiędzy pasami. Co prawda stanie na takich obszarach nie jest dozwolone, ale przynajmniej łatwiej było nam rozmawiać z kierowcami.

Po kilkunastu minutach jeden z kierujących niespodziewanie zmienił pasy i zatrzymał się tuż przy nas, mimo że świeciły się zielone światła. Zaproponował podwiezienie nas na następną stację benzynową. Bez wahania skorzystałyśmy z okazji i szybko zapakowałyśmy się do jego auta. Ów kierowca (który przedstawił się jako pracownik T-mobile) powiedział, że w młodości również jeździł autostopem, więc rozumiał, dlaczego stałyśmy w takim miejscu.

Wysiadłyśmy z jego auta na dość dużej stacji benzynowej na trasie w kierunku Brna. Tym razem, dla odmiany, chciałyśmy spróbować jazdy na stopa tirem. Niestety istniał jednak jeden mały problem: była nas dwójka, a w ciężarówkach było tylko jedno wolne miejsce siedzące. Kierowcy nie chcieli nas zabierać, bo bali się, że dostaną mandat.

W końcu jeden z nich się zgodził. Miałyśmy za to małe problemy z dogadaniem się. “English”? “No”. “German”? “No”. “Czech”? “No”. Kierowca nie rozumiał, co próbowałyśmy powiedzieć mu po angielsku, więc przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy. W końcu coś mnie natchnęło i zapytałam “Polski”? “No nie żartujcie” wykrzyknął nagle kierowca “jesteście z Polski i nie słyszeliście, że w radio w moim samochodzie mówią po polsku”?! Cóż, prawdę mówiąc, nie słyszałyśmy.

Mimo że trochę niewygodnie było siedzieć na jednym półdupku przez całą drogę, podróż z tym kierowcą generalnie mi się podobała. Był bardzo sympatyczny i pokazywał nam różne ciekawe rzeczy po drodze, m.in. zielone austriackie winnice oraz rzeźbę Conchity Wurst, która stała przy ulicy.
Lunch na stacji benzynowej przy Brnie
Wysiadłyśmy na stacji benzynowej w pobliżu Brna. Z szukaniem okazji w tamtym miejscu zeszło nam znowu prawie godzinę. W końcu pewien czeski matematyk zgodził się nas zabrać. Miałyśmy szczęście, bo zmierzał on prosto do Pragi.

Kiedy spytał nas, skąd jesteśmy, musiałam mu chyba odpowiedzieć dość niewyraźnie, bo zrozumiał, że jesteśmy z Holandii (jak ktoś nie wie, to po angielsku nazwy Polska i Holandia są podobne: “Poland” i “Holland”). Maja wytłumaczyła mu, co miałam na myśli i odtąd zaczęliśmy rozmawiać polsko-czeską mieszanką (okazało się, że znał on trochę polskich słówek). Oprócz tego przez całą drogę słuchaliśmy wesołych polsko-czeskich piosenek z płyty, którą miał w swoim samochodzie.



Pożegnałyśmy się z nim na parkingu w Pradze, po czym poszłyśmy do najbliższego supermarketu. Wymieniłyśmy część wziętych przez nas pieniędzy na korony czeskie i nakupiłyśmy dużo jedzenia (po naszej wizycie w Austrii czeskie ceny wydawały się niskie). Ponadto Maja kupiła w końcu sakwę (tzw. “kołczan prawilności”), którą chciała sobie sprawić od początku naszej podróży.

Jadąc tramwajem do centrum

Podjechałyśmy tramwajem do centrum miasta, mając na początku małe problemy ze znalezieniem biletomatu, ukrytego skrzętnie koło bramy starej kamienicy. Obejrzałyśmy wysepki na Wełtawie, zrobiłyśmy kilka zdjęć na Moście Legií i Moście Karola, a potem przespacerowałyśmy się po Starym Mieście. Na rynku miałyśmy okazję obejrzeć interesujący pokaz taneczny grupki młodych chłopaków. Ogólnie rzecz biorąc, atmosfera Pragi bardzo się nam podobała i czułyśmy się tam jak w domu.

Maja na Moście Legií ...
... i Justyna na Moście Karola
Z naszym gospodarzem byłyśmy umówione na mniej więcej 22:00, więc mając jeszcze trochę czasu postanowiłyśmy zatrzymać się w parku “Letenské sady”, który mijałyśmy po drodze. Ćwiczyłyśmy tam przez chwilę jogę, stając się inspiracją dla kilku innych osób, które zaczęły nagle próbować stawać na głowie czy robić świecę (Salamba Sarvangasana).

Aby dostarczyć sobie białka po wysiłku fizycznym, zjadłyśmy jogurty. Tym razem niestety nie miałyśmy ze sobą zapasowych plastikowych sztućców, więc zrobiłyśmy sobie łyżki z macy (taki twardy i chrupki chlebek).

Po przybyciu do domu Petra pogawędziłyśmy z nim trochę. Był to bardzo wyluzowany facet, który pracował w biurze turystycznym. Słuchałyśmy z zadziwieniem historii o jego młodzieńczych podróżach autostopowych.

Przed pójściem spać sprawdziłyśmy jeszcze wiadomości na couchsurfing.com. Okazało się, że zostałyśmy zaakceptowane jako goście w Luksemburgu i w Berlinie. Cóż za wspaniała końcówka dnia!

Rynek w Pradze


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz