28 czerwca 2015

Dzień 3. Szczęśliwy zbieg okoliczności

Data: 28 czerwca 2015
Trasa: Budapeszt – Wiedeń
Złapane pojazdy: 2

Tym razem udało się nam zacząć łapać stopa wczesnym rankiem. Zjadłyśmy na śniadanie naleśniki z białym serem, a potem Etelka podwiozła nas na stację benzynową przy autostradzie w kierunku Wiednia (po węgiersku nazwa miasta brzmi “Bécs”).

Na pożegnanie dostałyśmy po dwa naleśniki, żebyśmy miały się czym pożywić w czasie podróży. Niestety nie wzięłyśmy ze sobą żadnych sztućców, więc musiałyśmy coś wymyślić, żeby mieć czym jeść. Wpadłyśmy na pomysł poproszenia o plastikowe noże w przystacyjnej kawiarni. Od tej pory zawsze zaopatrywałyśmy się w komplety plastikowych sztućców w barach lub restauracjach napotykanych po drodze.

Idąc koło wyjazdu ze stacji spotkałyśmy dwóch autostopowiczów. Obie uznałyśmy, że chyba byli oni niedoświadczeni, skoro wybrali do stania takie słabe miejsce. Wiedząc lepiej, udałyśmy się w stronę dystrybutorów, żeby bezpośrednio rozmawiać z kierowcami, którzy w tym czasie tankowali. Niestety po kilku minutach zjawił się strażnik, który powiedział nam, żebyśmy poszły łapać stopa gdzieś indziej. Koniec końców, również wylądowałyśmy przy wyjeździe...

Nie miałyśmy zbyt wiele nadziei, żeby dostać się z takiego miejsca bezpośrednio do Wiednia. Marzyłyśmy tylko o tym, żeby ktoś podwiózł nas chociaż kawałek na jakąś lepszą stację lub przystanek autobusowy po drodze. Traf chciał, że kierowca, który po kilkunastu minutach się przy nas zatrzymał, jechał akurat przez Wiedeń :-)

Był to bardzo przyjazny Węgier pracujący w Berlinie, który dopiero co został tatą. Powiedział nam, że jeździł tą trasą barczo często i zawsze ogłaszał na blablacar.com, że ma wolne miejsca w samochodzie. Tym razem nikt mu nie odpowiedział, więc gdy nas zobaczył, postanowił nas zabrać, żeby mieć z kim pogadać po drodze. Znowu nam się udało!

Przejazd przez granicę węgiersko-austriacką
Przejechałyśmy ponad 200 kilometrów w dwie godziny. Kierowca wysadził nas na wielkiej stacji benzynowej pod Wiedniem. Tam zjadłyśmy nasze naleśniki, a potem udało się nam przekonać jakąś parę jadącą w kierunku centrum, żeby nas ze sobą zabrała.

Chodząc po Wiedniu przypominałyśmy sobie podstawowe słówka po niemiecku. Obydwie miałyśmy okazję uczyć się tego języka w szkole, ale z powodu braku używania go od tamtego czasu, bardzo dużo pozapominałyśmy.

Było gorąco i ciężar plecaków trochę uprzykrzał nam życie, dlatego przechodząc w pobliżu parku w centrum Wiednia (zwanego der Volksgarten), zdecydowałyśmy się zostać w nim chwilę i odpocząć. Przez jakiś czas relaksowałam się czytając książkę Dana Browna pt. “Inferno”, ale po chwili przysnęłam.

Maja zrobiła mi zdjęcie, gdy przysnęłam w parku
W międzyczasie Maja uczyła się japońskiego, używając do tego programu Anki. Od września miała zacząć pracę w Japonii, więc przygotowywała się do tego ucząc się języka przez co najmniej dwie godziny dziennie (i robiła tak od około dwóch lat!). Kiedy tylko miała chwilę wolnego czasu, np. w samochodach czy w parkach, ćwiczyła mówienie, a także czytanie i pisanie japońskich znaczków.

Po dwóch godzinach ponownie zaczęłyśmy zwiedzanie. Zrobiłam mostek (pozę fachowo nazywającą się Urdhva Dhanurasana, czyli tę samą, którą Maja chciała zrobić na wieży) na schodach miejskiego ratusza, potem przyglądałyśmy się wiedeńskiej architekturze (szukając w międzyczasie dostępu do wifi, żeby ściągnąć jakiś słownik niemiecko-angielski), napełniłyśmy puste butelki darmową wodą pitną z dystrybutora stojącego przy drodze (“Trinkwasser”), posłuchałyśmy jak jakiś mężczyzna gra na butelkach przy przystanku metra, a potem z powrotem wróciłyśmy do naszego ulubionego parku. Tym razem siedziałyśmy przy Świątyni Tezeusza.

Mostek na schodach miejskiego ratusza
W pobliżu była toaleta publiczna, ale żeby jej móc użyć trzeba było włożyć w zamek w drzwiach 50 centów. Skorzystałam z rady Mai, żeby poczekać, aż ktoś do wejdzie do środka, zaczaić się i prześlizgnąć się, jak ta osoba będzie wychodziła. Kilka austriackich kobiet, które za mną stały, uznało to za genialne i zrobiło tak samo.

U naszych następnych gospodarzy, Doris i Matthiasa, miałyśmy pojawić się dopiero około jedenastej w nocy, bo tego dnia wracali do domu później niż zwykle. Podróż do ich mieszkania zajęła nam strasznie dużo czasu, bo szłyśmy kilka kilometrów, a poza tym byłyśmy zmęczone i w związku z tym miałyśmy kilka dłuższych postojów po drodze.

Byłyśmy zmęczone i miałyśmy kilka dłuższych postojów po drodze
Kiedy w końcu dotarłyśmy na miejsce, zostałyśmy przywitane przez młodą uśmiechniętą parę. Ich mieszkanie było bardzo nowoczesne i przestronne. W tym dniu wyczerpałyśmy już swoje zapasy energii, więc porozmawiałyśmy z nimi tylko przez chwilę i potem szybko położyłyśmy się spać.

Na szczęście planowałyśmy zostać u nich jeszcze jedną noc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz