7 lipca 2015

Dzień 12. Pamiętaj, żeby patrzeć za siebie

Data: 7 lipca 2015
Trasa: Bruksela – Rotterdam
Złapane pojazdy: 3

Rankiem zjadłam śniadanie przemycone dla mnie (przez Maję) z hotelowej restauracji – talerz pełen pysznych owoców i maślane croissanty. W trakcie pakowania Maja zauważyła, że z pokoju zniknęła jej ulubiona butelka na wodę, którą zostawiła na stoliku nocnym – obługa hotelowa wyrzuciła ją podczas sprzątania. W związku z tym po drodze musiałyśmy kupić nową.

Moje pyszne śniadanko
Nie miałyśmy monet, żeby móc zapłacić za bilety tramwajowe, więc Maja weszła do pobliskiego sklepu i poprosiła o rozmienienie 50 euro. Kasjerka powiedziała jej, że musi ona kupić tam chociaż jedną rzecz, bo nie może jej tak po prostu wymienić pieniędzy. Maja wziąła więc małą butelkę wody. Jak się potem okazało, sprzedawczyni pomyliła się wydając resztę (zapewne podświadomie pamiętała jej wcześniejszą prośbę) – po wyjściu ze sklepu Maja miała w ręku dokładnie 50 euro (rozmienione na banknoty i monety) ;-)

Aby dotrzeć do autostrady, na której chciałyśmy zacząć łapać stopa, musiałyśmy podjechać kilkoma tramwajami i przejść kilkaset metrów. Okazało się, że zatrzymywanie samochodów w tamtym miejscu było dość niebezpieczne. Gdy przejechało koło nas kilka radiowozów, trochę się zaniepokoiłyśmy i stwierdziłyśmy, że jednak lepiej będzie stanąć gdzieś indziej.

Kruszenie Atomium - jedyna taka super-turystyczna fotka w moim wykonaniu
Nasze poszukiwania lepszej miejscówki trwały dość długo. Przeszłyśmy wzdłuż trasy około dwa kilometry, mijając po drodze roboty drogowe i przedzierając się przez wysokie zarośla i krzaki. Nie mogłyśmy znaleźć żadnego sensownego miejsca. To, które ostatecznie wybrałyśmy również nie należało do najbezpieczniejszych – znowu było to pobocze autostrady. Mimo wszystko, zdecydowałyśmy się tam stanąć, bo przynajmniej samochody jeździły z mniejszą prędkością niż w poprzednim miejscu.

Po kilkunastu minutach jeden z przejeżdżających kierowców pokazał mi, żebym się odwróciła. To, co za sobą zobaczyłam strasznie mnie zdziwiło – zaraz za nami stał samochód i jego kierowca czekał, aż wsiądziemy do środka, a my tego w ogóle nie zauważyłyśmy! Na szczęście mężczyzna był na tyle cierpliwy, że nie odjechał i zdążyłyśmy zapakować się do jego auta. Co więcej, był tak pomocny, że zawiózł nas na drugi koniec Antwerpii, żeby było nam lepiej złapać kolejnego stopa do Rotterdamu, mimo że pracował w całkowicie innej części miasta.

Następnego stopa złapałyśmy po minucie. Kierowca po zobaczeniu nas na poboczu autostrady zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej i cofnął (na autostradzie!), żeby nas zabrać. Stwierdził, że przez dwa lata nie widział na tej trasie żadnego autostopowicza. Bardzo podobały mu się nasze przygody i powiedział, że opowie o nas swoim dzieciom.

Wysadził nas na stacji benzynowej w okolicach Bredy. Tam spotkałyśmy belgijską parę, która zgodziła się zabrać nas do Rotterdamu.

Zrobione podczas obserwowania statków płynących po Nowej Mozie;
w tle (po lewej) słynny Euromast
Pożegnałyśmy się z nimi gdzieś w centrum miasta i zaczęłyśmy nasz spacer. Dotarłyśmy do rzeki i chwilę posiedziałyśmy przy jej brzegu, obserwując przepływające statki. Potem, zgodnie z naszą “tradycją” poszłyśmy do parku. Było wietrznie (byliśmy przecież w Holandii!), więc po pewnym czasie zaczęło nam być zimno i schowałyśmy się do naszego śpiwora. Następnie zaczęłyśmy kierować się do domu naszych gospodarzy, zwiedzając po drodze Rotterdam.

Trzeba było obczaić park
Polska rodzina, która nas gościła – Ela, Marcin i ich dwuipółletni syn Jerzy – była bardzo przyjazna i gościnna (jak to Polacy). Spędziliśmy miło czas opowiadając sobie nawzajem o naszych odbytych podróżach i jedząc w międzyczasie obiad przygotowany przez Elę. Dowiedziałyśmy się, że przez pewien czas mieszkali oni co roku w innym kraju, i bardzo nam się ten pomysł spodobał. Co więcej, okazało się, że we wrześniu mieli oni pojechać do Japonii, więc umówili się z Mają, że się tam spotkają.

Holandia to naprawdę przyjazny kraj
Nasze ogólne wrażenie na temat Holandii było pozytywne. Jest to bardzo przyjazny i tolerancyjny kraj. To, co rzuciło nam się w oczy najbardziej, to setki rowerów i przynajmniej trzy salony fryzjerskie przy każdej ulicy.

Summa summarum, żałowałyśmy, że nie mogłyśmy zostać w tym państwie dłużej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz