27 czerwca 2015

Dzień 2. Zadziwione ludzką gościnnością

Data: 27 czerwca 2015
Zwiedzane miasto: Budapeszt

Gdy obudziłam się rano, Etelka już od jakiegoś czasu krzątała się po kuchni. Po odebraniu maili i wiadomości na portalu couchsurfing.com (nadal szukałyśmy noclegów w trzech europejskich miastach) zostałyśmy poczęstowane pysznym śniadaniem: musem z ogródkowych brzoskwiń, mlekiem sojowym własnej produkcji i czekoladowo-orzechowymi batonikami. W takich chwilach uwielbiam być wegetarianką!

Gdy już się pożywiłyśmy, nasi gospodarze zawieźli nas swoim samochodem do centrum Budapesztu i oprowadzili po zamku. Nie lubimy biegać od zabytku do zabytku, jak to mają w zwyczaju typowi turyści, więc wystarczyło nam to, że trochę się przespacerowałyśmy i zobaczyłyśmy najistotniejsze rzeczy. Zamek urzekł nas swoją wyjątkowością  okazało się, że budynki publiczne, a nawet domy mieszkalne, są jego częścią.


Zdjęcie na zamku w Budapeszcie
Spacerując zrobiliśmy kilka zdjęć, natknęliśmy się na ciekawe wysokie drzewa z owocami, które wyglądały jak truskawkojeżyny (zdjęcie poniżej), a potem siedząc na przyzamkowej polance zjedliśmy bułki domowej roboty z kilkoma rodzajami past wegańskich i świeżymi warzywami.


Ciekawe drzewa z dziwnymi owocami
Potem Etelka powiedziała nam co powinniśmy jeszcze zobaczyć podczas naszej wycieczki i udała się ze swoim chłopakiem z powrotem do domu.

Rozważałyśmy zjechanie na dół słynną kolejką linową, ale zrezygnowałyśmy, gdy okazało się to być zbyt kosztownym interesem. Zamiast tego przeszłyśmy przez Most Łańcuchowy na drugą stronę rzeki i weszłyśmy na wieżę Bazyliki Św. Stefana. Wyniosło nas to 800 forintów za dwie osoby (około 10 zł).

Widoki z wieży Bazyliki św. Stefana

Z wieży podziwiałyśmy między innymi swoistą czerwień dachówek i kontrast pomiędzy dwoma częściami miasta – płaskim i równinnym Pesztem oraz Budą z jej wzgórzami i pagórkami.

Maja wpadła na pomysł, żeby spróbować zrobić mostek (Urdhva Dhanurasana) na balustradzie, ale na szczęście udało mi się ją przekonać, że to nie był najlepszy pomysł :-) Skończyło się na długiej rozmowie o spadaniu, lądowaniu, skakaniu ze spadochronem i lataniu paralotnią (Maja miała okazję spróbować kilka razy w swoim życiu tego ostatniego).

Na mapie znalazłyśmy Wyspę Małgorzaty i postanowiłyśmy zobaczyć, co na niej jest. Aby do niej dotrzeć, przeszłyśmy się brzegiem Dunaju. Po drodze natknęłyśmy się na zachwycający strzelisty budynek parlamentu.

Strzelisty budynek parlamentu
Gdy zobaczyłyśmy wyspę, byłyśmy, prawdę mówiąc, trochę rozczarowane. Nie spodziewałyśmy się, że przez jej środek prowadzi długa szeroka asfaltowa droga, po której chodzą tłumy turystów. Wyobrażałyśmy sobie, że jest to spokojny teren z parkiem albo czymś w tym rodzaju...

Asfaltowa droga prowadząca przez wyspę

Czekając chwilę na Maję, znalazłam stoisko z lodami i zaczęłam przyglądać się ich smakom. Jeden z nich nie był podpisany i wyglądał dość niespotykanie, więc zapytałam o niego sprzedawcę. Zanim zdążyłam zareagować, wziął wafelek i włożył do niego gałkę. Zaskoczona próbowałam mu wytłumaczyć, że ja chciałam się tylko dopytać, a nie złożyć zamówienie. Wzruszył ramionami i odparł, że mogę go sobie wziąć za darmo, bo jedna gałka jest gratis. Co prawda wybrałabym inny smak, ale chyba nie powinnam narzekać – Maja musiała za swoją niby-gratisową gałkę zapłacić.

Okazało się, że mimo naszych obaw co do wyglądu wyspy, znajdował się tam park, i to całkiem spory. Ludzie spędzali tam czas robiąc różne ciekawe rzeczy.

Maja wypatrzyła pół-Polkę ćwiczącą chodzenie po linie i zapytała, czy może się przyłączyć. Jeśli ktoś zna Maję, to domyśla się, że oznaczało to, że musiałam poczekać, aż uda jej się przejść z jednego końca liny do drugiego bez spadnięcia. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo próbowała już wcześniej robić takie rzeczy.

Dziewczyna chodząca po linie

Po obejrzeniu na wyspie ruin starego zamku i mini zoo, wróciłyśmy autobusem do domu Etelki. Tym razem postanowiłam przyłączyć się do Mai i również poćwiczyć jogę. Gdy skończyłyśmy, dostałyśmy smakowity ryż z warzywami na kolację.

Cóż, jednym słowem, nasi gospodarze byli naprawdę niesłychanie mili i gościnni. Co więcej, okazało się, że uszykowali dla nas swoje własne łóżko, żeby było nam wygodniej, a sami poszli spać do… namiotu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz