Data: 8 lipca 2015
Trasa: Rotterdam – Brema
Złapane pojazdy: 7
Po opuszczeniu domu Eli i Marcina i w drodze na miejsce, z którego planowałyśmy zacząć łapać stopa, zrobiłyśmy zakupy, podczas których kupiłyśmy między innymi pyszny ser z kokosa i stroopwafle.
Lało jak z cebra, więc stanie przy drodze nie było szczególnie przyjemne. Z drugiej jednak strony, było to, jakby nie patrzeć, nowe doświadczenie. Musiałyśmy schować naszą tabliczkę z nazwą miejscowości do koszulki foliowej, żeby nie zamokła.
 |
Stojąc w deszczu |
Niestety, nie nauczyłyśmy się na wcześniejszych błędach i przegapiłyśmy okazję do podwózki. Kiedy w końcu zauważyłyśmy, że ktoś się za nami zatrzymał, on właśnie odjeżdzał.
Po mniej więcej godzinie czekania w deszczu złapałyśmy stopa do Utrechtu (chciałyśmy zwiedzić to miasto po drodze do Bremy). Kierowca był bardzo pomocy i zasugerował, żebyśmy poszły zobaczyć miejskie kanały. Posłuchałyśmy jego rady, a ponadto po drodze zwiedziłyśmy coffeeshop.
 |
W Utrechcie też mogłyśmy znaleźć znaki wskazujące na to, że Holandia to tolerancyjny kraj :-) |
Po krótkim spacerze po mieście chciałyśmy dostać się na autostradę w kierunku Bremy. Maja wymyśliła, aby pójść tam krótszą drogę, ale niestety okazało się to złym pomysłem. Przez jakiś czas szłyśmy przez wysoką trawę, a potem przedzierałyśmy się przez krzaki i drzewa, po to, żeby na końcu zostać otoczonym z trzech stron przez rowy pełne brudnej wody. Maja chciała się przez nie przeprawiać i nawet zdążyła już zdjąć buty, ale na szczęście udało mi się wyperswadować jej ten pomysł, zaznaczając, że raczej nie powinniśmy śmierdzieć, jeśli chcemy, żeby ktoś wziął nas do swojego samochodu. Wróciłyśmy więc tą samą drogą.
Jedynym co “zyskałyśmy” dzięki jej pomysłowi była woda w naszych butach. Ponadto musiałyśmy wyrzucić jej kapelusz, który już do niczego się nie nadawał, oraz dwie pary moich przemoczonych skarpetek.
 |
Jak zmokła kura |
Poczekałyśmy aż przestanie padać, a potem stanęłyśmy koło drogi wjazdowej na autostradę, gdzie próbowałyśmy łapać okazję przez kilkanaście minut. Po tym czasie zatrzymało się przy nas duńskie małżeństwo. Nie wiem czy to z powodu klimatyzacji, czy też przez stanie na dworze w mokrych ubraniach przez długi czas, ale dosłownie trzęsłam się z zimna siedząc w ich samochodzie.
Para wysadziła nas na stacji benzynowej znajdującej się przy drodze w kierunku Enschede. Zjadłyśmy tam kanapki, które przygotowałyśmy sobie rano i kupiłýśmy po kubku gorącej czekolady na rozgrzanie. Maja wpadła na pomysł, żeby osuszyć swoje buty w toaletowej suszarce do rąk.
 |
Suszenie butów w suszarce do rąk |
Dwóm facetom, których poprosiłyśmy, żeby zabrali nas ze sobą z tej stacji, pomysł wiezienia w samochodzie autostopowiczów bardzo się spodobał. Zaoferowali nam zawiezienie nas prawie do Enschede, co nie było im po drodze. Byli całkiem sympatyczni, ale ich styl życia raczej nie był zbyt zdrowy – jeden z nich wypalił trzy papierosy w ciągu 20 minut, w czasie których siedziałyśmy w ich samochodzie.
Na parkingu, na który nas zawieźli, znajdowało się dużo tirów, więc stwierdziłyśmy, że spróbujemy złapać na stopa któregoś z nich. Niestety żaden z zagranicznych tirowców nie chciał wziąć ze sobą dwóch pasażerów. Gdy jednak rozmawiałyśmy z Polakami, było inaczej – nie chcieli nas zabrać tylko i wyłącznie dlatego, że jechali w innym kierunku. Na szczęście kierowca z Chojnic jechał na Berlin przez Osnabrück i powiedział, że nas tam podrzuci.
Tym razem nie ściskałyśmy się na jednym siedzeniu – ja usiadłam z przodu, a Maja siedziała na miejscu służącym kierowcy jako łóżko. Musiała się tylko schować za moim siedzeniem na granicy, żeby przypadkiem nie zatrzymała nas niemiecka policja. Podróż była przyjemna, a poza tym dowiedziałam się dużo na temat pracy jako tirowiec.
Na następnej stacji benzynowej, przy której prosiłyśmy o podwózkę, znowu udało nam się złapać polski samochód. Jego sympatyczny kierowca, który od kilku lat mieszkał i pracował w Niemczech, poradził nam, że gdy będziemy w Berlinie, koniecznie powinniśmy odwiedzić dzielnicę Kreuzberg.
Wysiadłyśmy z jego samochodu na parkingu przy trasie na Bremę. Nie miałyśmy tam niestety szczęścia – żaden z kierowców, których pytałyśmy, nie chciał nas zabrać ze sobą. Ponadto stałyśmy z kciukiem w górę przy wyjeździe, jak również potem przy wjeździe, ale niestety bez skutku. Zrezygnowane, postanowiłyśmy wrócić z powrotem na parking, bo pojawiło się na nim kilka nowych samochodów, więc być może któryś kierowca po rozmowie z nami zgodziłby się nam pomóc.
Nagle zauważyłyśmy jakieś auto cofające kilkadziesiąt metrów w naszym kierunku. Jego kierowca zaprosił nas do środka. Okazało się, że był on w młodości zapalonym autostopowiczem. Powiedział nam, że zdarzało się, że stopa łapał ze swoją dziewczyną i psem. Jego taktyką było to, że przy drodze stała sama dziewczyna, a on z psem chowali się w krzakach. Gdy ktoś się przy niej zatrzymał, wyskakiwali z kryjówki.
Wysiadłyśmy z jego samochodu, gdy zatrzymał się on na czerwonych światłach na skrzyżowaniu na obrzeżach Bremy. Maja od razu zaczęła pytać kierowców, którzy stali za nim, czy podwiozą nas do centrum. Udało jej się namówić do tego pewną kobietę, która jak się okazało, również jeździła stopem w przeszłości. Była tak miła, że podwiozła nas prawie pod sam dom naszej gospodyni – szłyśmy tylko minutę, żeby do niego dotrzeć.
 |
Kuchnia naszej gospodyni - podobał się nam jej styl |
Nasza gospodyni, Mascha, była bardzo gościnna. Przyrządziła dla nas makaron z sosem na kolację i pozwoliła użyć swojej pralki automatycznej, żebyśmy mogli zrobić sobie pranie. Co więcej, była ona naprawdę interesującą osobą, wiele podróżowała w swoim życiu i robiła mnóstwo ciekawych i pożytecznych rzeczy.
W związku z tym, że miałyśmy dość deszczu na ten dzień, postanowiłyśmy odpuścić sobie wieczorne zwiedzanie Bremy. W zamian za to zostałyśmy w mieszkaniu i prowadziłyśmy ciekawe rozmowy z Maschą i jej współlokatorami – Fabianem i Anią (która była Polką).